Dlaczego nawiedzony dom?
Kiedy maluję kolejne ilustracje na Inktober w jesienne ciemne wieczory, upiorne tematy łaszą się same do rąk. W poprzednich latach na kompanię wchodziły rozmaite straszydła: słowiańskie boginki, rusałki, szeptuchy, strzygi, wsiowe diabełki, południce i wodniki.
Bardzo chciałabym kiedyś narysować swój bestiariusz pełen mar, zjaw i strachów. Może uda się to zrobić w przyszłym roku?
Tymczasem musiałam się zmierzyć z brakiem czasu, więc w tym roku poszczególne prace nie wiąże ze sobą żaden klucz. Jednak skoro naszła mnie ochota na nawiedzony dom – nie mogłam sobie odmówić, zwłaszcza że na moich kartkach architektura gości raczej rzadko, zatem była to okazja do ugłaskania jej i oswajania.
O przewadze tradycyjnego budownictwa nad nowoczesną architekturą
Nie mam wielkiego poważania dla nowoczesnej architektury. Nawet jeśli potrafi olśnić i oszołomić, wpada jednym okiem, a wypada drugim. Rzadko do takich budynków wracam pamięcią i nie działają tak mocno na moją wyobraźnię, jak zapuszczone dworki i pałacyki z ubiegłych stuleci.
Te wszystkie schody, kolumienki, skrzypiące drzwi, fasady łypiące mnogością okien, intrygujące płaskorzeźby i dachy o tysiącu dachówek. Już na sam widok historie układają się w rządku gotowe, by wyskakiwać z głowy jak popcorn. Myślę o tych wszystkich ludziach, którzy przeżyli w tych progach swoje życie. Może było ono spokojne i szczęśliwe, a może los, który dał im takie ciekawe miejsce do życia nie oszczędzał ich pod innymi względami? W stoickich ścianach mogły dziać się rzeczy o których nie śniło się filozofom! A przynajmniej łatwo w to uwierzyć
CZARODZIEJSKĄ MOC MAJĄ STARE DOMY!
Bo czy właśnie w oknie nie poruszyła się jakaś postać? Kobieta o smutnej twarzy, a może jeszcze dziewczynka? Nim zdążysz zdecydować, słyszysz jedynie tupot stóp, a po chwili zastanawiasz się, czy w ogóle tam była?
Stare domostwa otaczają niejednokrotnie parki z potężnymi drzewami. Zwłaszcza jesienią, kiedy ich powykręcane gałęzie wyzwalają się spod ciężaru liści, robią największe wrażenie. Wyciągają swoje rozczapierzone konary do okien i nie dziwi mnie, że Heatcliff mógł wziąć je za dłonie zjawy („Wichrowe Wzgórza” – kto nie czytał, niech się chwyta!).
O tym wszystkim i o tysiącu strasznych i tajemniczych historii myślałam malując ten jeden pałacyk, jako hołd dla starych, pięknych, a często zapomnianych budynków, które tak cierpliwie czekają, by odkryć je na nowo.
Materiały:
- papier kredowy (matowa strona)
- ołówek i gumka
- ekoliny: szafirowa, pomarańczowa, sepia ciemny szary
- cienkopis (Micron 0.1) + chiński cienkopis
- biały długopis żelowy
Nawiedzony dom – proces malowania tuszem
Zaczynam od szkicu, jako że w architekturze nie czuję się zbyt pewnie. Chociaż namalowanie przeze mnie prostej linii graniczy z cudem, nie sięgałam po linijkę . Obrazek miał być utrzymany w szkicowym charakterze.
Następnie do akcji wkroczył cienkopis, który bardziej zdefiniował kształty i szczegóły takie jak okna, kształty drzew i elementy architektury.
I oto na scenę wychodzą ekoliny! Najpierw jasne kolory (sepia i pomarańcz) zaraz potem z domieszką szafirowego i ciemnego szarego. Za ich pomocą modeluję cały obrazek nadając mu wymiarowości i głębi. Pomarańczowe listowie drzew stanowi ciekawe obramowani. Kontrastuje żywością koloru z trupio bladą bryłą budynku.
Kolejną partię szczegółów dodaję za pomocą cienkopisu, wspomaganego białym długopisem żelowym (średnio się sprawdził, gagatek!). I tak z ciemności nocy wyłonił się on: Nawiedzony Dom!
W razie gdyby ktoś nie załapał, że domiszcze do zwykłych nie należy, w ostatniej fazie domalowuję jego szacownych mieszkańców. Powiedzmy, że jeden z nich to ciotka Pelagia zmarła na szkarlatynę bo to bardzo romantycznie brzmi, choć nie mam pojęcia co to konkretnie za choroba). Tuż obok wujaszek Remigiusz, który jeszcze przed śmiercią ciotki upatrzył sobie młodą służącą. Ożenił się w skandalicznie krótkim czasie po ciotkowym pogrzebie. Ostatnim niech będzie syn z pierwszego małżeństwa, dajmy na to Apolinary. Polduś otruł ojca zbiegł ze swoją macochą w nieznanym kierunku. Po latach rozpustnego i awanturniczego życia jego duch wrócił jednak do rodzinnego gniazda by pojednać się z rodziną. I wszyscy nie żyli długo acz szczęśliwie!
Taka historyjka na dobranoc