Niedawno, w starym numerze Werandy Country wpadłam na artykuł ze znajomym wnętrzem i ogrodem. I tak po nastu latach znalazłam Elisse z Utkane z Marzeń, bloga w którym zaczytywałam się naście lat temu. Z entuzjazmem odszukałam jej Instagrama pełnego pięknych zdjęć i ciekawych opisów.
Niestety! Ograniczone ilością znaków posty na Insta nijak nie są w stanie pomieścić bogatych przemyśleń Autorki i jej charakterystycznego, rozgadanego stylu, który tak wspaniale się czyta! Dokopałam się na powrót do bloga i przewertowałam cały – od deski do deski. Jaka szkoda, że ostatni wpis jest z 2021 roku!
Ilość przemyśleń po kilkudniowej lekturze zapełniła mi łepetynę po czubek. Nie tylko tych dotyczących życia, pracy, domu, tworzenia, ale także sposobu, w jaki użytkujemy Internet dziś – jako twórcy i konsumenci treści. Ależ to się zmieniło przez lata!
Z dłuższych form, takich jak posty blogowe, dających czas na refleksję i prześledzenie drogi od przyczyny do skutku, wskoczyliśmy (ja na pewno, ba! na główkę!) w czasy treściowych fast foodów opatrzonych ładnym zdjęciem lub dynamicznym filmikiem z chwytliwą muzyką. Genialne porady w pięciu krokach, 3 sposoby na zmianę życia w 3 minuty…
Tak przyjemnie się ogląda, a choćby i rady niegłupie, cóż z tego, skoro zamiast chwili przemyślenia jest ruch kciuka w górę po ekranie i przeskoczenie do kolejnego mniej lub bardziej durnego filmiku? Zastanawiam się, kiedy ostatnio zrobiłam najmniejszy wysiłek, żeby wprowadzić któreś z tych „rewolucyjnych” rozwiązań w swoje życie. Nie przypominam sobie.
Tymczasem w trakcie czytania postów Elisse, moje przemyślenia, gdzieś po drodze zamieniły się w działanie. Dzień po dniu do mojej rutyny domowej wkradały się zmiany. Czy to za sprawą mądrych opowieści Autorki podanej w zabawnej, lekkiej formie? Jej wartkich słów: niepoukładanych, niepodzielonych na nagłówki, punkty i listy, tak lubiane dziś przez optymizację SEO i wyszukiwarkę Google? Może za sprawą czasu, spędziłam na czytaniu, a potem na refleksji?
„Piękny to był czas, nie zapomnę go nigdy…”
W starych dobrych czasach blogowania nikt nie przejmował się słowami kluczowymi. Dzieliliśmy się swoimi pasjami i wiedzą, bez skrępowania ogromem zasad marketingowych, bez strategii marki i treści. Z czystej radości z tworzenia. A choćby i za naszym pisaniem stała chęć zarobkowania (w końcu czemu nie?), nasze wpisy różniły się od siebie, zaskakiwały formą, stylem, wyglądem i tematami.
Czytając , miało się poczucie wpadnięcia na kawkę do autora: z chwilką na refleksję, ploty, podpatrzenie fajnego rozwiązania, inspirację. Były jak ulubione rubryki w czasopiśmie. Nie miałam wrażenia, że konsumuję „content”. Z podziałem na chwytliwe tytuły, nagłówki i koniecznym zwrotem „na Ty” do czytelnika, by skrócić dystans i łatwiej namówić do zakupów.
Te wszystkie zasady, oddzielne dla każdej platformy, konieczność określenia niszy, tworzenia pod algorytm (by ktokolwiek mógł wpaść na nas w otchłaniach sieci), tak skuteczne z punktu widzenia marketingu, są zabójcze dla radości z tworzenia. Widzę to po swoim blogu, Instagramie i YouTubie. Widzę to u innych.
Męczy mnie okrutnie ten przymus określenia kim jesteś. Najlepiej w dwóch zdaniach, zabawnie i z polotem. Kiedy to już zrobisz, trzymaj się tego ściśle jak Dziesięciu Przykazań (10 to za dużo! wybierz max 3!), bo jeśli na Twoim Instagramie pojawi się inna tematyka, stylistyka, techniki – Pan Algorytm , który wszystko widzi, pokarze Cię niechybnie spadkiem zasięgów lub shadowbanem.
I koniecznie używaj tylko bezpiecznych słów! I nie mów o rzeczach smutnych, trudnych ani kontrowersyjnych. Po co to komu? Zauważyliście, jak często na YT twórcy wyciszają słowa? Albo stosują coraz bardziej wymyślne zamienniki? Mam wrażenie, że tych „śliskich” słów z dnia na dzień przybywa. Często, oglądając jakiś wywiad, ciężko się zorientować, o czym właściwie jest mowa. Myślę, że dawno przekroczyliśmy poziom ograniczeń z czasów PRL…
Wyżaliłam się! I taki post właśnie chciałam dziś napisać. Zamiast kolejnego tutorialu krok po kroku, który wisi gdzieś w folderze szkice, nieskończony…Choć z pewnością byłby bardziej przydatny, zwyczajnie co innego mi dziś w duszy gra.
Kiedyś pisaliśmy właśnie o tym 🙂
Po trochę więcej refleksji o tym jak social media wpłynęły na moją pracę i rozwój artystyczny zapraszam na YouTube.
Jakie blogi Wy najczęściej odwiedzaliście?
Jakie odwiedzacie? Jakie sprawiają, że Wam się bardziej chce? Że chwytacie za kredki i pędzle albo za łopatę i idziecie przekopywać ogródek? Fajnie byłoby poznać takie miejsca!